Pomalowaną na biało werandę wypełniało ciepłe światło zachodzącego słońca. Zapadał wieczór, jeden z ostatnich w sierpniu. Podmuchy gorącego scirocco, wiatru wiejącego z afrykańskiej pustyni, przez cały dzień mocno dokuczały, ale teraz przyjemnie podnosiły temperaturę. Marika skończyła właśnie podlewać ogród i oparła się o balustradę przy końcu schodów: Apulia, tu jest mój dom – przemknęło jej przez myśl.
Popatrzyła na zasadzone tu przez jej pradziadka figowce, agawy i granatowce, które przypominały jej zawsze lata dzieciństwa, spędzone właśnie tutaj, na apulijskiej wsi. Widok z werandy był tak zachwycający, że postanowiła zjeść kolację na powietrzu, pomimo zaniesionych już na wpół do schowka mebli ogrodowych. Tylko jakieś sto metrów dzieliło ją teraz od pierwszej z kilkunastu następujących po sobie zatoczek, których skaliste wybrzeże broniło swobodnego wejścia do morza. Zatoczki oddzielały ląd od wody tworząc charakterystyczną formę zrobionego na szydełku kołnierzyka – „takiego jaki nosiły swego czasu pensjonarki”. Marika pamiętała, że w ten sposób jej babcia opisywała wszystkim widok z okna ich rodzinnego domu. I za każdym razem gdy tu wracała, nie potrafiła się nim nasycić. Dzisiaj cieszyła się nim szczególnie, bo już nazajutrz miała wrócić do czekających na nią obowiązków w Wenecji, gdzie od jakiegoś czasu mieszkała. Ale na razie jeszcze była tutaj, na swoim ukochanym południu, w krainie słońca, morza i wiatru.
Szum fal obijających się o niewielkie skałki towarzyszył jej, gdy przygotowywała kolację: orecchiette, charakterystyczny dla tego regionu Włoch makaron w kształcie maleńkich uszek. Nie ucichł też później, gdy usiadła do stołu i w największym spokoju spożywała samotny posiłek. To był ostatni tak beztroski wieczór w nadchodzących tygodniach i Marika miała zamiar wykorzystać go w pełni. Po kolacji pozostała na werandzie: przyniosła sobie drugą lampkę mocnego czerwonego wina primitivo, z którego słynie Apulia, i zamyśliła się nad dzisiejszym przypadkowym spotkaniem w porcie. Przypominając sobie jak niezwykły był to zbieg okoliczności, odruchowo wzdrygnęła się na wspomnienie odgłosu, który zwrócił jej uwagę, i od którego wszystko się dzisiaj zaczęło.
Pomimo dzieciństwa spędzonego na wpół w porcie, przyglądając się jak rybacy wracali z połowów i zaraz po opróżnieniu sieci zajmowali się oporządzaniem swoich zdobyczy, nigdy nie przyzwyczaiła się do odgłosu ogłuszanej o kamień, dopiero co złowionej ośmiorniczki. Ten tępy dźwięk, tak niemiły jej uszom, usłyszała również dzisiejszego poranka, gdy wybrała się w kierunku portu na ostatni tego lata nadmorski spacer. Przechadzając się po okolicach, gdzie prostu z kutrów sprzedawano mieszkańcom osady część złowionych ryb, Marika zauważyła siedzącą nieopodal na kamieniu staruszkę.
Prawie opierała się o znienawidzoną przez miejscowych betonową ruderę niedokończonej willi jakiegoś cwaniaka, który zamarzył sobie codzienne pobudki z widokiem na morze i zapomniał wystąpić o koncesję. Prywatne budownictwo bez stosownych pozwoleń – tak, Apulia wciąż jeszcze wiodła w tym temacie prym wśród innych regionów. W pewnym momencie lokalne władze zaczęły bardzo intensywnie walczyć z tą w istocie rzeczy plagą, jednak nie zawsze było to z dobrodziejstwem dla krajobrazu, bo sterczące tuż przy plażach nawet kilkupiętrowe kikuty niedokończonych budowli straszyły miejscowych i turystów, nie mówiąc już o burzeniu okolicznej harmonii. Ze względu na kryzys gospodarczy, ich niszczenie okazywało się jednak zbyt drogie, a przymusu nie było. No więc nikt nie burzył. Stały dalej, czekając tak naprawdę na nie wiadomo co.
Rudera przy plaży napawała Marikę prawdziwym wstrętem. W okresie jej dzieciństwa, oczywiście jeszcze jej nie było, pojawiła się później, któregoś lata, gdy jako dorosła kobieta, już po studiach, wróciła tu na wakacje. Teraz patrzyła jednak w tamtą stronę z ciekawością, przyglądając się siedzącej przy budowli staruszce. Mogła mieć nawet dziewięćdziesiąt lat, i jeśli wzrok nie mylił Mariki, była najlepszą przyjaciółką jej babci jeszcze z lat młodzieńczych, z którą kontakt urwał się nagle, jakieś trzy dekady temu, po tym jak pewnej nocy wyjechała z miejscowości bez informowania o tym kogokolwiek.
(c.d.n.)