Z Torre Colimena łączą się moje wspomnienia sprzed dziesięciu lat. Tam spędziłam pierwsze wakacje w Apulii. Miejscowość okazała się być absolutnie antyturystyczna. Tak naprawdę była zwykłą wioską rybacką z najpiękniejszą, iście rajską plażą. Zdarzały się takie dni, gdy nad morzem oprócz mnie nie było nikogo. Ewidentnie w czepku urodzona – myślałam o sobie – nieoczekiwanie i bez żadnych kosztów stałam się dumną właścicielką sporej, prywatnej plaży.
Rybacy cumują też łódki pod domami |
Byłam wprawdzie świadoma, że ten sen nie mógł trwać wiecznie, jednak w danej chwili zupełnie mi wystarczał. Szczególnie, że tafla morza na którą spoglądałam mieniła się kolorami turkusu i kobaltu, a każda kolejna kąpiel dostarczała wrażeń w postacji długich obserwacji niezliczonych ilości kolorowych ławic ryb.
Gdzie rybacka przeszłość współistnieje z teraźniejszością |
Ponownie pojechałam do Torre Colimena po wielu latach. Przyznam, że z pewną obawą, że zastanę ją w wersji super turystycznej: z kioskami na plaży, hotelikami przy głównym deptaku i tłumami turystów, z których każdy z bardziej lub mniej ewidentną intencją by zaparkować swój samochód jak najbliżej morza. Na całe szczęście, rzeczywistość okazała się dla mnie łaskawa i piękny sen, który kojarzył mi się z tym miejscem, nie zamienił się w koszmar.
Główna ulica w Torre Colimena z nielicznymi lokalami |
Oczywiście to nie tak, że obyło się zupełnie bez zmian. W końcu Apulia mocno się rozwija. I tak, mały port rybacki który zapamiętałam, okazał się nieco większy i przybyło w nim łódek. Gołym okiem zauważyłam też, że mocno poprawił się ich standard. Pojawiło się też kilka nowych lokali przy głównej ulicy, jednak ich wygląd i wystrój okazały się bardziej kubańskie niż „made in U.S.A”. W kolorowych, niewielkich rozmiarów budynkach można zjeść dopiero co złowione ryby, napić się czegoś (np. słynnego lokalnego czerwonego wina – Primitivo di Manduria) lub też posłuchać muzyki.
Wieża (la Torre) – od której miejscowość bierze swoją nazwę |
Jednak wszystko absolutnie w skali micro, żadnego większego nocnego szaleństwa. Kolorytu nadaje miejscowości od zawsze tutejsza średniowieczna wieża (la torre), od której miejscowość bierze też swoją nazwę. Obiekt znajduje się na końcu głównej drogi, tam gdzie wpada ona niejako do morza. W dalekiej przeszłości wieża służyła jako punkt obserwacyjny, skąd wypatrywano najróżniejszych najeźdźców. To co zupełnie nie uległo zmianie w ciągu ostatnich lat to, na szczęście, miejscowa natura. Plaże są tutaj nadal rozległe, piaszczyste i opustoszałe: otoczone przez wydmy, wpadają wprost do lazurowego morza.
Mażena
9 października 2012 at 2:35 pmLubię powroty. Wtedy czuję się jak "u siebie". Miejsce,które pokazujesz faktycznie urocze, plaża daje możliwości. Pięknie tam. Masz rację.
Blanka
13 października 2012 at 10:06 pmJa też lubię powroty: i każdy kolejny raz gdy widzę to samo miejsce zdaję sobie sprawę, że znajduję w nim coś nowego…