Bicie dzwonów kościelnych w Gubbio wybudza nawet z głębokiego snu już o brzasku. Przynajmniej tych, którzy tak jak ja nie są przyzwyczajeni do bliskiego sąsiedztwa ich rytmicznego dźwięku.
Otoczone ze wszystkich stron przez kościoły centrum miasteczka wydaje się być w tym momencie porcelanowym dzbankiem, w którym ktoś nieuważny raz po raz miesza łyżeczką parzącą się właśnie herbatę, stukając wielokrotnie o wewnętrzne ścianki. Odgłos dzwonów wypełnia też od razu zachłannie poranne powietrze, pod koniec lata już całkiem rześkie. I zaraz potem zakrada się do ogarniętego jeszcze półmrokiem pokoju, którego ciemności strzegą nocą przyciężkawe drewniane okiennice w zaskakującym odcieniu bladego błękitu. Ten sam kolor pokrywa też zresztą framugi drzwi wejściowych z masywnego drewna, z których wystaje kolista kołatka w stylu średniowiecznym. Kto wie nawet, czy to tylko taki styl, czy może akurat będzie obchodzić niebawem, albo już obchodziła, tysiąclecie, biorąc pod uwagę, że cała kamienica jest z osiemsetnego roku.
Włosi mają ten intrygujący zwyczaj nazywania w ten sam sposób lat “setnych” i odpowiadających im tysiąc “setnych”: dziewiąty i dziewiętnasty wiek w języku mówionym brzmią tak samo – “ottocento”. Gdy ma się na myśli starszą datę, trzeba dodać po prostu “przed rokiem tysięcznym”.
Tak właśnie powiedziała mi z nieukrywaną dumą właścicielka zajmowanego przeze mnie mieszkania, gdy spytałam ją, jak stara jest kamienica. “Dell’Ottocento. Prima del Mille”. W rewanżu wydałam dość głośny okrzyk zachwytu. Zawsze fascynowały mnie średniowieczne dzieje nadal istniejących włoskich miasteczek. Gubbio jest pod tym względem idealne. Stare. Bardzo stare. I bardzo piękne. Kamienne kilkupiętrowe domy w melanżowych kompozycjach wszystkich możliwych odcieni beżu, brązu i szarości, gdzieniegdzie pokazują nowoczesny pazur w postaci kontrastujących pastelowych framug i okiennic. Dokładnie w takim domu teraz mieszkałam.Pobudka za sprawą kościelnych dzwonów okazała się skuteczna i rozbiegane myśli nie zamierzały już się uspokoić. Nie pozostawało mi nic innego jak wstać, ubrać się i wyjść po świeże pieczywo. Piekarnia mieściła się tak naprawdę tuż obok domu. Wystarczyło wyjść na próg, skręcić w lewo, przejść pod zawieszonym na wysokości może pięciu metrów łukiem łączącym przeciwległe kamienice i już stało się naprzeciw lady wypełnionej dopiero co wypieczonymi bochenkami chleba, znad której roztaczał się najpiękniejszy o tej porze dnia zapach świeżego pieczywa. Pozdrowiłam Martę, która krzątała się po sklepie, kończąc układanie kompozycji w wiklinowych koszykach ozdobionych łodygami lawendy i rozmarynu. Odpowiedziała radośnie na moje “buongiorno”, jak miała w zwyczaju wobec wszystkich osób zatrzymujących się u niej po chleb, bułki, ciasta, rogaliki, a czasami tylko po zwykłą informację. “Twój chleb jeszcze się piecze, masz dziesięć minut na kawę” – dodała w locie i zniknęła na zapleczu.
Wyszłam ze sklepu, spojrzałam w lewo i zobaczyłam, że Via dei Consoli, prowadząca na Piazza Grande była jeszcze zupełnie pusta. Wyglądało na to, że w całym miasteczku chyba tylko ja nie przyzwyczaiłam się jeszcze do dźwięku dzwonów kościelnych i pozwalałam im budzić się znacznie wcześniej niż inni. Doszłam do placu: przy wystawionych na zewnątrz stolikach baru hotelowego Relais Ducale nie było jeszcze nikogo. Weszłam do wnętrza lokalu, zamówiłam jak zwykle cappuccino, po czym trzymając w ręku filiżankę, udałam się na plac. Doszłam do jego skraju i spojrzałam przed siebie na budzącą się do życia Umbrię. Zaczynał się nowy wrześniowy dzień.
Agnieszka
11 kwietnia 2018 at 8:19 pmTak tez postrzegam przepiękne Gubbio. Nie zapomnę potrawy Re, talerz byl tak olbrzymi z miksem tutejszych potraw, ze nutella wina to za malo zeby to przejeść.
Poza jedzeniem oczywiście Umbria jest bardzo urokliwa.
Pozdrawiam
Aga z Toskanii
Kamila
14 kwietnia 2018 at 2:12 pmTak, Gubbio potrafi zauroczyć na całego! Pozdrawiam z Rzymu 🙂