„Bar” i „buongiorno”. Dwa słowa które ożywiają każdy włoski poranek. Nawet jeśli to tylko krótka majówka we Włoszech. Co więcej, idąc kilka razy do tego samego baru i mówiąc przy wejściu głośne „buongiorno”, można poczuć się przez chwilę jak rodowity mieszkaniec Włoch.
„Buongiorno,” czyli sezamie otwórz się
„Buongiorno” – słowo klucz, które otwiera wiele drzwi. Nie tylko te w barach, ale też różne inne. Włosi są czuli na drobnostki. Tak niewielki ukłon w ich stronę, jak pozdrowienie w rodzimym języku, potrafi zdziałać cuda. Może nawet wywiąże się z tego jakaś dłuższa pogawędka, nieważne w jakim języku. Włochy to kraj komunikacji gestów, na pewno da się porozumieć.
Uwielbiam przypatrywać się w barze o poranku, jak stali klienci lokalu pojawiają się z tym donośnym „buongiorno” na ustach, a barman żonglując sprawnie imionami wchodzących, prześciga się w odgadywaniu ich śniadaniowych zachcianek. Marco, espresso jak zwykle? Bea, kończyły mi się Twoje ulubione rogaliki, ale jeden dla Ciebie zachowałem. Gianni – co dzisiaj: latte macchiato czy cappuccino? Ot, zwykłe włoskie klimaty.
Bar to miejsce, w którym trzeba bywać
Nawet kilka razy dziennie. Dlatego, że jest się głodnym o poranku. Lub koło południa, gdy na obiad jest jeszcze za wcześnie. Albo dlatego, że ma się akurat ochotę na łyk czarnego espresso podczas przesiadki z metra do autobusu, a jakoś tak wygląda, że autobus jeszcze przez chwilę nie nadjedzie. No i, oczywiście, wieczorową porą, wpadając na aperitif. Bo bar jest generalnie dobry na wszystko.
Przy czym, zupełnie nie ma znaczenia jaki to akurat bar. Nie musi być wcale żaden z tych topowych, o których piszą w zestawieniach „5 Naj” wszystkie lansujące trendy magazyny. Może nawet lepiej, by był to bar gdzieś w bocznej uliczce, w zacisznym miejscu, tam gdzie barman ma chwilę czasu, by zauważyć wchodzącego klienta i odpowiedzieć z uśmiechem na jego „buongiorno”.
A teraz zamknij oczy i wyobraź sobie, ze wchodzisz właśnie do takiego baru. Teraz. Gdzieś we Włoszech. Gdziekolwiek. Jest słoneczny dzień, jeszcze niezbyt upalny, bo to dopiero początek maja. Wchodzisz, ma się rozumieć, mówiąc „buongiorno”. Potem zamawiasz espresso, przeglądasz leżącą na stoliku gazetę, z której niewiele można zrozumieć, ale kto by się tym przejmował. I po prostu cieszysz się tą chwilą.
“Buongiorno” + “bar” = “dolce vita”
I tak oto odkryłam przed Tobą mój przepis na szczęście. Takie małe szczęście, codzienne, ale czy można je odrzucić? Spróbuj tego zwycięskiego BB tandemu, który nie ma zupełnie nic wspólnego z popularnymi kremami o tych samych inicjałach. Zbliżająca się właśnie majówka we Włoszech to najlepsza ku temu okazja!
Paweł
29 kwietnia 2017 at 12:21 pmPięknie opisane! Dla mnie najfajniejsze są bary rano, gdy miasto „rozpędza” się do życia, poranne słońce zwiastuje nadchodzący upał, ale jeszcze jest przyjemne. brzęczą łyżeczki o talerzyki, co i rusz słychać krótki klakson przejeżdżających samochodów, pachnie kawa i cornetto…
P.S. To wielka przyjemność czytać Twój blog – jakby jedną nogą być w Italii… 🙂
Kamila
29 kwietnia 2017 at 1:59 pmDziękuję Paweł! I fajnie, że udało mi się ściągnąć Cię dziś do Włoch 🙂 Nawet jeśli tylko jedną nogą 🙂