Pamiętam takie wyjazdy, kiedy to nagle odmawiał posłuszeństwa aparat fotograficzny i ostatecznie zostawało mi na pamiątkę tylko jedno zdjęcie. Dodatkowo zrobione gdzieś w pierwszym momencie, bez zastanowienia. Dziwna sprawa ale zazwyczaj okazywało się, że fotografia która jakimś tam cudem przetrwała, przedstawiała to co w danym miejscu najbardziej mnie zachwyciło. Tak jak zdarzyło się to w przypadku Courmayeur…
Spędziłam tu tylko jedno popołudnie, przejazdem. Ot, taki kaprys na beztroski spacer po głównym deptaku w tej słynnej miejscowości. Przechadzając się, patrzyłam na turystów, jak zatrzymywali się przy eleganckich witrynach sklepowych lub dyskutowali głośno o planowanych na kolejny dzień wycieczkach. Courmayeur, to miejsce szczególne, ekskluzywne, z wyższej półki. Jednak to nie samo miasteczko zrobiło na mnie największe wrażenie, a wyrastająca ponad nim Mont Blanc. Olbrzymia, dostojna, patrząca na kłębiący się w centrum miasteczka tłum absolutnie z góry (sic!). Potęga, powaga i niewyobrażalne piękno przyrody – oto jak zapamiętałam Courmayeur. Dokładnie tak, jak widać miejscowość na jedynym pozostałym mi zdjęciu.