Za każdym razem gdy wychodzę na plac przed dworcem kolejowym w Wenecji i patrzę (kolejny) pierwszy raz na ten niesamowity wenecki świat, który wyłania się przede mną w tym właśnie momencie, przypominam sobie, co napisał o tym widoku Josif Brodski w swojej książce – apoteozie Wenecji – „Znak Wodny”.
„Tło składało się w całości z ciemnych sylwetek kopuł kościelnych i szczytów dachów; most wyginał się łukowato nad czarną krzywizną wody, której oba końce ucinała nieskończoność. W nocy poczucie nieskończoności nieznajomych obszarów daje nam ostatnia lampa uliczna, i właśnie taka lampa świeciła dwadzieścia metrów dalej. (…) Dość było się po prostu obrócić na pięcie, abym ujrzał stazione w całym jej prostokątnym splendorze neonów i wielkomiejskiej ogłady, abym ujrzał duże litery oznajmujące VENEZIA„. Mijają pory roku pomiędzy moimi kolejnymi powrotami do Wenecji, jednak mój rytuał po przyjeździe na dworzec kolejowy Venezia Santa Lucia pozostaje ten sam: patrzę na pyszniącą się po drugiej stronie brzegu kopułę, na szczyty okolicznych dachów, na zawieszony nad Canal Grande – dokładnie naprzeciw mnie – most oraz na znajdujące się nieopodal eleganckie uliczne lampy… Mimo upływu lat, wszystko jest nadal takie samo jak w tym poetyckim opisie Josifa Brodskiego.
Mażena
16 marca 2014 at 1:49 amZnam to uczucie, do Wenecji docierałam i pociągiem i samochodem i wodolotem i za każdym razem to wyczekiwanie i niesamowite emocje, Zawsze coś nowego, zawsze coś znanego. Uwielbiam to miasto.
Blanka
17 marca 2014 at 11:09 amPodzielam 🙂
Espresso
21 marca 2014 at 11:17 amPiękna jak zawsze!