Podróże po Włoszech uczą miłości do lokalnego jedzenia już od pierwszego okręcenia spaghetti wokół widelca, bez znaczenia w jakim sosie. I w którym akurat regionie się przebywa. Bo gdziekolwiek by się nie było, kuchnia włoska jest jak osławiona „mała czarna” – niby prosta, ale z odpowiednimi dodatkami błyśnie w każdych okolicznościach. I trudno jej za to nie pokochać.
Niech też nie dziwi moje porównanie włoskich kulinariów do mody, bo we Włoszech prawie wszystko ma związek z kuchnią. Kręci się wokół niej sporo codziennej aktywności, w którymkolwiek sektorze. To pewnie dlatego, Włochy uczą smakować życie każdego kto tu przyjedzie. W jakimkolwiek by to nie było celu.
„Metka” ma znaczenie
Albo raczej właściwa „etykietka”. Ma się rozumieć ta z pyszniącymi się na kulinariach literami DOP, DOC, DOCG, IGT, czy wieloma innymi – wszystkie one, to we Włoszech święte skróty, o które nierzadko toczą niekończące się boje poszczególne regiony. Każdy z nich chce mieć jak najwięcej tzw. produktów all’eccellenza (doskonałości) i jest w stanie wykłócać się o nie z sąsiadem zza miedzy, tak jak to bywało przed zjednoczeniem Włoch w toskańskich walkach o lokalną hegemonię. Trudno się dziwić, wszak kuchnia we Włoszech to nadal sprawa honoru, a stąd już wcale nie jest daleko do mniejszej lub większej „racji stanu”.
Regiony stają w szranki
Rozmawiając o regionalnych kulinariach trzeba być tak samo ostrożnym jak wtedy gdy zabiera się głos w sprawie wyników w dopiero co rozegranej rundzie w serie A. Bo kuchnia włoska i włoska piłka nożna mają ze sobą więcej wspólnego niż może się wydawać. I wcale nie chodzi o to, że w każdym z tych dwóch przypadków „spalony” ma dosyć gorzki smak. Mówi się, że na Półwyspie Apenińskim znajduje się największa na świecie liczba selekcjonerów piłkarskiej drużyny narodowej – mniej więcej 60 mln., tylu ilu jest mieszkańców włoskiego buta. Oczywiście każdy ma swoją strategię gry i swój najwłaściwszy podstawowy skład. Z kuchnią też tak tu jest: ilu wirtuozów gotowania, tyle przepisów na tę samą potrawę. I nawet zwykła pasta al pomodoro ma w każdym z regionów nieco inny smak. No bo jakże inaczej, wszak we Włoszech nawet pomidor pomidorowi jest nierówny, o mące i oliwie już nie wspominając.
Kulinarne podróże
Tak naprawdę, nie ma jednak znaczenia w jakim regionie Włoch przyjdzie nam zarażać się miłością do włoskich kulinariów. W każdym znajdzie się coś, co na dobre zawróci nam w głowie. Podczas wrześniowej podróży po oderwanej od reszty lądu Sycylii, warto dotrzeć np. do San Vito Lo Capo, gdzie odbywa się festiwal cous cous, po drodze smakując oczywiście słonawą czekoladę z położonej na przeciwległym skraju wyspy Modyki. Za to w południowej Apulii, jadąc pod koniec sierpnia do Melpignano na szaloną noc muzyki i tańca w rytmie lokalnej taranty, można zatrzymać samochód przy autostradzie i tak po prostu zrywać i jeść dojrzałe owoce fig i kolorowej opuncji. Jeszcze inna gratka czeka na amatorów biegania w jeden z październikowych weekendów w Friuli – Wenecji Julijskiej: jest tam wtedy szansa by przebiec się w maratonie po polach pokrytych winoroślą, śladem gmin – producentów wina. Czy można chcieć czegoś więcej?
Kuchnia włoska – asy z rękawa
Jak mówi staropolskie przysłowie – „przez żołądek, do serca”. I tak też chyba można najszybciej wkupić się w łaski Włochów – wychwalając pod niebiosa, i nie bez przyczyny, ich narodową kuchnię. W zależności od regionu, dobrze jest też mieć zawsze jakiegoś lokalnego „asa” w rękawie: w Kampanii można postawić na zachwyt dla cytryn z Sorrento albo generalnie z Wybrzeża Amalfitańskiego, w Kalabrii – na wspomnienie czerwonej cebuli z nadmorskiej Tropei, na Sycylii napomknąć chociażby o zapachu kaperów z wyspy Pantellerii, w Wenecji Euganejskiej o niezapomnianym smaku radicchio z Treviso, a w regionie Emilia Romagna – o słonych orzechach pistacjowych z Cervii. Tylko tyle, ale na początek rozmowy wystarczy. 🙂