I tak też się stało. Konfitury z najsłodszych apulijskich fig są dla mnie zawsze „lekiem na całe zło”. A te zrobione przeze mnie smakują, oczywiście, szczególnie fantastycznie. Wieczór ich przyrządzania był wyimaginowanym powrotem na sam dół włoskiego obcasa: delikatna, słodkawa woń gotujących się owoców roznosiła się po mieszkaniu i otulata trochę nieśmiało napotykane przedmioty. Z czasem wdarła się też na taras i zapanowała nad przydomowym ogródkiem ziół i przypraw. Dając solidnego prztyczka w nos zazwyczaj najbardziej „rozpachnionej” rzymskiej mięcie. To jednak nic wobec tego, jak powidła figowe zmieniają nieco już chłodnawe rzymskie poranki. Polecam je gorąco na otarcie łez po upływającym lecie. W jakimkolwiek miejscu, w jakiejkolwiek szerokości geograficznej…