Blog posts

Moja terapia włoskością

Moja terapia włoskością

Lifestyle, Slow & Eko, Włochy, włoskość, podróże

Jadę pierwszym pociągiem, który wyjeżdża z Rzymu do Wenecji. Wieczne Miasto, mój punkt wyjściowy, to tutaj mieszkam od ponad piętnastu lat. Wenecja, moja dzisiejsza meta, wyczekiwana, miejsce które sprawia, że bywa, że wątpię w rzeczywistość, szczególnie gdy zapada nad nim gęsta mgła i zapalają się pierwsze uliczne lampy.

Rzym – Wenecja, a pomiędzy tymi nazwami, które same w sobie rozpalają zmysły, dużo piękna i pozytywnych emocji. Dotarłam akurat do Toskanii – kwintesencji idealnej pocztówkowej włoskości, ale mam świadomość, że gdzieś z boku ukrywa się równie piękna zielona Umbria, a dalej kolejny powolny, acz mniej znany, region Marche.

Toskania, Umbria, Marche, to słowa, które mają niezły potencjał energetyczny, bo wystarczy o nich pomyśleć i pojawia się pozytywny obraz. A u mnie też i uśmiech. Wierzę bezgranicznie w terapię „włoskością”, w to, że życie all’italiana potrafi odmienić każdego. Jednych mniej, drugich więcej, ktoś też na pewno całkiem się w nim zatraci.

Pociąg rusza ze stacji Florencja i przez otwarte na chwilę drzwi oddzielające wagony zakrada się woń mocnego espresso. Niby nic wielkiego, a i tak robi się błogo. Kawa we Włoszech to nie napój, to emocje i styl życia. To te kilka chwil tylko dla siebie, gdy nie istnieje nic innego, niż delikatny ruch ręki towarzyszący zbliżaniu filiżanki do ust.

Przy kawie ważna jest rozmowa. Ze znajomym, ze stojącym obok nieznajomym, z barmanem, który podał właśnie małą czarną. Rytuał picia kawy „na mieście” ma w sobie sporą dozę socjalizacji. Tworzy społeczność, bliskość, przywołuje uśmiech. I znów jest pozytywnie. Jest się częścią grupy. W tym przypadku wielkiej grupy kawoszy! ?

Terapia włoskością jest dla wszystkich. Bo każdy, kto tu przyjedzie odkrywa pewną ogólną prawdę. Włochy to kraj, gdzie nie trzeba jechać z punktu „A” do punktu „Z”, by zagrały emocje. Piękno zaczyna być widoczne już w punkcie „B”, a z każdym krokiem dalej otwiera się coraz większe uniwersum wcześniej niedocenianych doznań.

Przy moim dzisiejszym punkcie „Z”, wychodząc ze stacji kolejowej Wenecja Santa Lucia i patrząc na mieniący się naprzeciw w słońcu Canal Grande, włoskość już na tyle rozpanoszy się w duszy, że nie będzie się chciało absolutnie niczego więcej. Tylko tu powracać. Bez końca.

 

2Komentarze

  1. Giusta Vinci
    7 kwietnia 2017 at 7:00 pm
    Odpowiedz

    Ostatnio krążę dość często między moją Sycylią a Polską ze względu na pewną sytuacje rodzinną. I kiedy tak już sobie siedzę więcej niż tydzień w PL, to zaczyna mi być po prostu źle. Z jednej strony jestem szczęśliwa bo jestem z rodziną, ale z drugiej brak mi tego nieuchwytnego czegoś… Tego ciepłego promyka zachodzącego słońca który gdzieś błądzi mi po plecach kiedy siedzę na tarasie z lampką wina, czy tego porannego zgiełku w barze gdzie co rano piję espresso…
    Czytając ten wpis, cały czas się uśmiechałam, bo to jest dokładnie to ulotne coś, co czyni z Italii tak wyjątkowe miejsce.

    Pozdrawiam!

    • Kamila
      7 kwietnia 2017 at 8:26 pm

      Bardzo Ci dziękuję za te słowa i za ten uśmiech. Ujął mnie też ogromnie ten ciepły promyk słońca błądzący po plecach 🙂 Pozdrawiam serdecznie 🙂

Dodaj komentarz

Twój adres e-mail nie zostanie opublikowany. Wymagane pola są oznaczone *