Deszcz lał strumieniami od dobrych trzech godzin i jak to bywało w takich chwilach w Rzymie, ulice pokrywała powoli coraz wyższa tafla brunatnej wody. Wieczne Miasto w takim wydaniu było koszmarem, dużo gorszym niż Wenecja, przyzwyczajona do wodnego status quo od wieków: we włoskiej stolicy tworzyły się wtedy jeszcze większe niż zazwyczaj korki, a już i tak nieostrożni na co dzień kierowcy, w tak podłe dni okazywali się mieć jeszcze mniej zrozumienia, raz po raz opryskując przechodniów wodą z powiększających się kałuż.
Marika nie mogła sobie wyobrazić gorszej pogody na krótki przyjazd do Rzymu, podczas którego miała sporo do załatwienia i chciała też spotkać się z dawno niewidzianą przyjaciółką. Od samego rana, gdy obudziło ją w hotelowym pokoju głuche dudnienie deszczu po szybach, próbowała dodzwonić się do Claudii, by przełożyć spotkanie na popołudnie, ale jej telefon uparcie milczał. Zatem szła teraz doszczętnie przemoczona po studenckiej dzielnicy San Lorenzo, szukając wskazanego jej kilka dni wcześniej adresu.
Dawna Fabryka Czekolady, widniał napis na drzwiach przy Via Tiburtina 135; zabrzmiało nieźle i na twarzy Mariki pojawił się pierwszy tego dnia uśmiech. W ten deszcz i nieznośny chłód rzymskiej wilgotnej i późnej już jesieni, czekolada wydawała się jej najlepszym pomysłem na poprawę nastroju. Drzwi lokalu otworzyły się gwałtownie z drugiej strony – wychodziła przez nie jakaś para, która opatulona szczelnie w ortalion, nic nie robiąc sobie z przygnębiającej aury, ze śmiechem skierowała się w stronę stojącego kilka kroków dalej skutera. Marika wślizgnęła się do wnętrza z widoczną ulgą i gdy tylko przekroczyła próg kawiarni pomyślała, że jakiś dobry duch zesłał jej tutaj dzisiejsze spotkanie. Said, bo tak nazywał się lokal, to jedno z tych miejsc, gdzie albo cię ktoś przyprowadzi, albo trafi się na nie przypadkiem, oczywiście przy prawdopodobieństwie jeden na milion – przebiegło jej przez myśl.
Claudia czekała już przy stoliku, popijając czekoladowe cappuccino, którego przygotowanie miało tu jedyny w swoim rodzaju rytuał: najpierw oblewano wnętrze filiżanki dużą ilością gorącej płynnej czekolady, a potem wypełniano je świetnej jakości kawą i mlekiem. Wypite po 11.00 rano, mogło z powodzeniem zastąpić wczesny lekki lunch.
(c.d.n.)