Popołudniowe, już mniej intensywne o tej porze roku, jednak wciąż jeszcze ciepłe (i w kolorze i w temperaturze) słońce, przywraca mediolańskiej dzielnicy Brera jej dawny urok. Gdy przechadzałam się po tych okolicach kilka dni temu, miałam wrażenie déjà vu. To pewnie za sprawą starego albumu o zaułkach artystycznego serca Mediolanu, który niedawno oglądałam. Zamieszczone w nim zdjęcia były wprawdzie czarno-białe, jednak doskonale oddawały kolorowy, artystyczny klimat tego miejsca.
Brera, to trochę taki Mediolan, jakiego można się nie spodziewać. Leniwy, spokojny, o ciepłych kolorach fasad okolicznych kamienic, z wypełniającą dzielnicę muzyką ulicznych grajków. Spaceruje się tutaj bez pośpiechu, pomiędzy sztalugami pracujących artystów, raz po raz zatrzymując się w kawiarenkach: to na kawę, to znów na aperitif. Lata temu na Brerze było serce artystycznego światka i w tutejszych barach spotykało się słynnych malarzy, m.in. stałego bywalca Magritte’a. Dziś panuje tu nieco inny klimat: zdecydowanie mniej dekadencki, a co więcej bardzo alla moda. Koniecznie trzeba tu przyjść.
Mażena
31 października 2014 at 11:46 pmCóż, ja też wolę czasem czegoś nie zobaczyć a zwolnić, usiąść i delektować sie miejscem, zapomnieć ,że jestem tu na moment, turystka, poczuć magię miejsca, głęboko wciągnąć jego zapach…
Blanka
1 listopada 2014 at 12:29 amPopieram w pełni! I pozdrawiam.