Blog posts

W drodze do Australii: przystanek Chiny

W drodze do Australii: przystanek Chiny

Poza Włochami

Moja droga do Australii wiodła przez Chiny i tak oto nowy dzień przywitał mnie w Changsha, w środkowo-południowej części kraju. Docelowo miałam wylądować na południu, w Guangzhou, z krótkim międzylądowaniem w Wuhan, jednak gęsta jak kasza manna mgła pomieszała pilotom szyki. Lotnisko w położonym w linii prostej sporo poniżej Pekinu Wuhan mogło jeszcze ostatecznie nas przyjąć, ale nie dawało już gwarancji natychmiastowego odlotu, dlatego też trasa uległa w ostatniej chwili zmianie.

W Changsha mieliśmy początkowo tylko przeczekać najgorszą mgłę i następnie wrócić do Wuhan. Po ponad dwóch godzinach bezczynnego postoju na płycie w zamkniętym samolocie, przyszły jednak nowe decyzje. Do Wuhan już nie polecieliśmy. Kto miał się przesiadać, musiał zmienić plany. Boeing poderwał się sprawnie od ziemi, by zabrać swoich pasażerów już bezpośrednio do Guangzhou. Wysiadłam na chiński ląd po szesnastu godzinach lotu, dwie godziny później niż zakładał grafik.

Nieoczekiwane zmiany i opóźnienie pokrzyżowały również i moje plany. Na lotnisku w Guangzhou chciałam wystąpić o wizę tranzytową i wyjść a kilka chwil „w miasto”. Wizę wydawano jednak w przypadku, gdy następny lot był za co najmniej osiem godzin. Zabrakło mi dziewięćdziesięciu minut. Połączenie do Melbourne miałam o 18.05, a jak pokazywał mój telefon, dostosowując się natychmiast do czasu miejscowego, była już 11.30.

Chiny przyszło mi zatem oglądać z nosem przyklejonym do szyby w małej lotniskowej knajpce, która serwowała lokalną kuchnię. Pikantna zupa rybna z pływającymi w niej liśćmi olbrzymiej chińskiej kapusty i obtoczonym słodkawym sosem równie sporych rozmiarów kalmarem okazała się interesującym wyborem.

Ostatecznie ponad sześć godzin oczekiwania na lotnisku upłynęło mi szybciej niż się spodziewałam. Odwiedziłam w międzyczasie większość sklepów, ale był to poniekąd pretekst do przyglądania się innym podróżnym. Pochodzili ze wszystkich stron i rozjeżdżali się na wszystkie możliwe kierunki. Guangzhou wydawało się być w tym momencie centrum świata.

Zrobiła się już prawie 17.30 i powoli zaczynała się odprawa na mój kolejny lot – do Australii – kierunek Melbourne. Czekało mnie teraz następne dziewięć godzin w samolocie, jeszcze jedna zmiana czasu i po raz pierwszy w życiu minięcie równika. A potem kolejna, ostatnia już w tej rozpoczętej w Rzymie podróży, przesiadka…

(c.d.n)

Dodaj komentarz

Twój adres e-mail nie zostanie opublikowany. Wymagane pola są oznaczone *