Blog posts

Włoskość to stan umysłu

Włoskość to stan umysłu

Lifestyle, Włochy, włoskość, podróże

Ostatni newsletter zatytułowałam właśnie tak: „Włoskość to stan umysłu”. I wyszło, jakbym wypowiedziała umówione hasło. Sezam się otworzył i w mojej skrzynce mailowej pojawiły się wiadomości od osób, które czują tak samo jak ja. Bo ja tak właśnie czuję, że włoskość raz poznana i pokochana już nas nie zostawi. I będzie się chciała urzeczywistnić w którymkolwiek punkcie globu.

Na szczęście! Bo włoskość jest mocno terapeutyczna. A nie wszystkim dane jest korzystać z tej terapii zawsze na Półwyspie Apenińskim. To dlatego chyba we Włoszech właśnie te najprostsze sprawy, często też niematerialne, porywają serce przyjezdnego. Potem z łatwością można przenieść je do swojego „domowego ogródka”, gdziekolwiek on jest. I pielęgnować codziennie, patrząc z niedowierzaniem jak zmienia się posiadany punkt widzenia.

„Włochy to sen, który powraca do końca życia” napisała Anna Achmatowa. Z tego zdania uczyniłam kiedyś moje motto. Czas upływa, a ja trwam przy nim, nie znajdując jak dotąd piękniejszej i prostszej definicji dla tego, co określam jako włoskość.

No właśnie, sen. Sen, który chcę śnić gdziekolwiek jestem. We Włoszech to najprostsze, jasne! Ale włoskość odnajduję też z łatwością (we mnie i wokół)  w moim rodzinnym Wrocławiu, gdy stojąc obok kogoś na przystanku nagle wywiąże się rozmowa rozpoczęta może od wzajemnego uśmiechu albo jakiegoś zupełnie banalnego stwierdzenia. Te rozmowy na ulicy we Włoszech skradły moje serce od razu. Od pierwszego momentu. Te w barach, w kolejce przy targowych straganach, w sklepach. Rozmowy ze wszystkimi: z innymi klientami wybierającymi akurat najładniejsze karczochy, ze sprzedawcą opowiadającym chętnie o każdym z proponowanych produktów, z barmanem, który przygotowuje pieczołowicie moją kawę marocchino. We Włoszech za każdym razem jeszcze bardziej przekonuję się też, że jak to się mówi „sky is the limit”, więc dlaczego nie, rozmawiam każdego poranka z innymi skuterowcami czekając na światłach, aż znów zaświeci się dla nas zielone. Tematów jakoś nigdy nie brakuje 🙂

Ciesz się chwilą i smakuj ją powoli. W tych kilku słowach zawarta jest w moim odczuciu najpiękniejsza włoskość – niematerialna.

I znów, co za radość, można zabrać ze sobą i ten bagaż w drogę powrotną do domu. Włochy nauczyły mnie, jak bardzo produktywne może być słynne włoskie „nicnierobienie” – dolce far niente, które z chaosu codzienności wydobywa w końcu głos moich myśli i każe mi wsłuchiwać się w to, co mają do powiedzenia. W końcu to przecież najważniejsi doradcy. Pozwalam im zatem na spokojne wypowiedzenie się, cokolwiek chcą mi przekazać. Codziennie, nawet wtedy, gdy wydaje mi się, że nie ma chwili do stracenia. Ja jednak wybieram włoski punkt widzenia, świadomie chcąc kilka z nich „stracić”. Czekając z niecierpliwością, co mi w zamian przyniosą.

Włoskość w swojej najczystszej postaci jest lekka, pomimo przeciwności losu. Jest prosta i autentyczna jak wysławiana pod niebiosa kuchnia Półwyspu Apenińskiego.

I ponownie, nie trzeba wiele by odtworzyć te włoskie kulinaria we własnym domu. Czasem wystarczy zapach mocnej kawy o poranku. Kiedy indziej aromat świeżej bazylii na zrobionym w kilka chwil najprostszym sosie pomidorowym. To we włoskości kocham najbardziej. Ta prawdziwa jest tak mało wymagająca. A tyle daje w zamian. Wystarczy tylko dać się przekonać, że to naprawdę stan umysłu 🙂

Dodaj komentarz

Twój adres e-mail nie zostanie opublikowany. Wymagane pola są oznaczone *